Frankie jest konkretna i rzeczowa, nie lubi wylewności, nie wierzy też w romantyczne związki. Ale choć wygląda na silną i opanowaną, kłębi się w niej mnóstwo emocji. Rozwód rodziców i złośliwość rówieśników mocno ją zraniły, dlatego Frankie ukrywa się za pozą twardzielki i za okularami. Nie może jednak udawać i maskować się w nieskończoność. Na szczęście może liczyć na przyjaciółki, a zwłaszcza brata jednej z nich, Matta, który szczególnie ją lubi. Lecz co robić, kiedy to właśnie Matt, najlepszy przyjaciel, staje się problemem, odkrywając przed nią własne sekrety?
"Zachód słońca w Central Parku" to ciepła opowieść autorstwa Sarah Morgan, która z pozoru wydaje się być zwyczajną obyczajówką, jednak jej wnętrze kryje całkiem ciekawą i ważną treść. Historia zawarta w książce dotyczy nie tylko miłości. Przedstawia ona przemianę młodej dziewczyny, Frankie, która uciekła z rodzinnego miasta do Nowego Jorku. Tam, pod wymyśloną przez siebie przykrywką wśród obcych ludzi próbuje udawać kogoś kim nie jest.
(...)Frankie jako nastolatka została obarczona przez rodziców ogromnym brzemieniem w postaci opieki nad zrozpaczoną matką i ukrywaniem kłamstw ojca, dodatkowo jej całkowicie zaniżona samoocena sprawia, że dziewczyna z niesmakiem spogląda na zakochane pary i szczęśliwe małżeństwa. Uważa, że każdy, nawet najlepszy związek prędzej czy później się rozpadnie. Jednak tym wszystkim wyznawanym przez nią wartościom zaprzecza to, co czuje do Matta. Do wieloletniego przyjaciela, który odwzajemnia jej uczucie. Bariera, którą Frankie przez lata budowała z pomocą matki, z każdą chwilą spędzoną z mężczyzną staje się coraz mniejsza. A przedstawione jest to w bardzo dokładny, subtelny sposób. Autorka nigdzie się nie śpieszy, akcja toczy się powolnym, ale nienużącym tempem. Jest tutaj idealnie budowany schemat przemian w umyśle głównej bohaterki. Obok życia uczuciowego Frankie, mamy też jej sferę zawodową, która ma na nią duży wpływ. Wraz z przyjaciółkami prowadzi biznes ślubny, przygotowuje wiązanki i stroją sale ślubne. Sarah Morgan zwraca naszą uwagę na to, że często wspomnienia są naszymi głównymi ograniczeniami, które nie pozwalają nam iść dalej. Notorycznie wmawiamy sobie wiele rzeczy, które istnieją tylko w naszych głowach, a jednak mają one negatywne oddziaływanie na to co czynimy. Jako ludzie mamy skłonności do zamykania się na świat, na inne osoby, tylko dlatego, że w minionych latach zostaliśmy skrzywdzeni, a to z kolei ma wpływ na to, że szczęście, które mamy tuż obok siebie nam umyka, niezauważone. Czasem warto się zatrzymać, popatrzeć obiektywnie na swoje życie i przemyśleć, czy robimy wszystko w zgodzie ze sobą, czy nieustannie próbujemy zaspokoić pragnienia innych osób. W książce "Zachód słońca w Central Parku" nie mamy przedstawionych historii tylko Matta i Frankie, poznajemy również losy ich przyjaciół, najbardziej zaskoczyło mnie wprowadzenie postaci Roxy, która przeszła o wiele więcej niż nasza główna bohaterka, i to właśnie dzięki tej kobiecie nastąpi przełomowy moment w życiu Frankie. "Zachód słońca w Central Parku" to niewielkich gabarytów książka o wielkiej treści. Nie ma w niej niespodziewanych zwrotów akcji, nie wiadomo jakiej dynamiki, ale ma w sobie coś co mnie zauroczyło. Prostota i ciekawi bohaterowie to główne cechy, które sprawiają, że mogę Wam polecić tę pozycję.
"Zachód słońca w Central Parku" autorstwa Sarah Morgan to druga część cyklu: Pozdrowienia z Nowego Jorku. Główną bohaterką tej historii jest Frankie, młoda dziewczyna, która skrywa się za swoimi okularami, książkami i roślinami. Nie wierzy w prawdziwą miłość, nie znosi ślubów, a wszystko przez rozwód rodziców. Cała jej postawa zaczyna się kruszyć po spotkaniu z przyjacielem Mattem, bratem jej najlepszej przyjaciółki. Przeczytałam drugą część tego cyklu,
(...)bo byłam pewne, że książki nie są ze sobą powiązane. Dopiero teraz spostrzegłam, że bohaterką pierwszej części - "Bezsenność na Manhattanie" jest Paige, najlepsza przyjaciółka Frankie. Cóż, cieszę się, że książki nie są ze sobą aż tak powiązane i dzięki temu, nie miałam żadnych problemów w czytaniu. Jest to pierwszy plus tej historii :) Na pewno nie możemy oczekiwać, że ta książka będzie bardzo pouczająca, czy nieszablonowa. Tak naprawdę zaczynając tą powieść, wiedziałam, jak ona się skończy. Miała to być historia, która pozwoli mi się zrelaksować oraz miło spędzić z nią czas i nie zawiodłam się. Dodatkowo, momentami się uśmiałam i całe moje wrażenie jest pozytywne. Bardzo podobały mi się "złote myśli" bohaterów wypisane przed każdym rozdziałem. Czasami były humorystyczne, momentami miałam wrażenie, że już je gdzieś słyszałam, ale dało mi to poczucie lepszego poznania bohaterów. I miałam dowody na to, że Frankie naprawdę widzi świat raczej w ciemnych kolorach, a jej przyjaciółka Eva to ogromna romantyczka. Jak już wcześniej wspominałam, książka jest przewidywalna, ale mam wrażenie, że od początku miała taka być. Autorka postanowiła skupić się na miłości, która powstała z przyjaźni i myślę, że to całkiem ciekawy temat. Dodatkowo wplotła w swoją historię inne wątki, które nie były aż takie radosne. Mam tutaj na myśli życie Roxy, która została sama z małym dzieckiem i musi zacząć sama radzić sobie w życiu. Wydaje mi się, że to był dobry pomysł, aby pokazać trochę goryczy w tej historii i mnie to zadowala. Tak naprawdę sięgnęłam po tę książkę ze względu na akcję, która toczy się w Nowym Jorku. Lubię to miasto i mam nadzieję, że kiedyś je zobaczę na własne oczy, jednak w tej historii kluczowym miejscem był Central Park, który mógł być lepiej opisany. Czuję lekki niedosyt, bo cały czas w powieści podkreślano, że bohaterowie idą do Central Parku, ale jego opisu zbyt wiele nie było. Tak naprawdę mógł to być każdy jeden park. Natomiast autorka skupiła się na opisie Puffin Island i tutaj poczułam wyspiarski klimat, a nawet słyszałam szum fal i piasek pod nogami. Także to zdecydowanie działa na korzyść książki :) Zawiodłam się jednak na głównej bohaterce, Frankie. Poznajemy ją jako twardą, niewierzącą w miłość kobietę, a mam wrażenie, że jej zmiana zaszła zdecydowanie zbyt szybko. Myślę, że na osobę, która nigdy nie wierzyła w miłość, zbyt szybko uległa urokowi Matta. I chociaż próbowała udawać przed innymi, że cały czas jest taka sama, to jednak my, czytelnicy, znając jej myśli, wiemy, że tak naprawdę "wpadła" już na pierwszym spotkaniu. Zdecydowanie za szybko. Jeśli chodzi o kreacje innych bohaterów to nie mam im nic do zarzutu. Czasami zachowywali się zbyt idealnie i to na pewno czuło się w tej książce, że jest zbyt wyidealizowana, ale myślę, że sięgając po tą książkę jesteśmy na to przygotowani. W każdym razie ja byłam, więc nie odczuwam tutaj żadnego zaskoczenia. Moja ocena książki: 6/10 Spędziłam z tą historią naprawdę dobry czas. Mogłam na chwilkę pomieszkać w Nowym Jorku, z czego bardzo się cieszę i jestem zadowolona z tej książki. Wiadomo jest to raczej książka dla romantyczek, lubiących czytać o miłości, które nie mają nic przeciwko schematom. Mimo wszystko polecam. W szczególności po wyczerpującej pracy :)
Wiele osób myśli, że idealnie potrafi udawać twardsze niż w rzeczywistości. Chowają się za fasadą zbudowaną z opryskliwości i niechęci. Ich poza zazwyczaj wynika z odniesionych w przeszłości ran. Czy do końca życia można zachowywać się jak aktor? Czy warto zrzucić maskę? Frankie jest bardzo konkretnym człowiekiem. Kompletnie nie wierzy w romantyzm, wieczne zakochanie. Śluby ją denerwują. Bywa oschła, nie lubi wylewności.
(...)Lecz to pozory. Jej wnętrze kipi od emocji, które narastają w niej już od lat. Jako nastolatka przez wiele ciężkich sytuacji. Rozwód rodziców, opieka nad załamaną matką. To odcisnęło duże piętno na młodym umyśle. Dziewczyna trzyma wszelkich adoratorów na dystans. Mimo specyficznego charakteru, ma przyjaciółki. Brat jednej z nich, Matt, okazuje Frankie szczególne uznanie. Znają się od dzieciństwa i lubią. Właśnie — czy tylko „lubią”? Matt jest cierpliwy i wie, że miłość wymaga poświęceń. Natomiast Frankie ciągle walczy ze swoimi demonami, próbując rozbić mur, który budować pomogli jej rodzice. Jakie są szanse, aby tych dwoje skutecznie zawalczyło? Uwaga, pora na odrobinę klasyki z mojego własnego gatunku. Po raz kolejny rozpoczynam przygodę z jakąś serią, ale od środka. Jestem dość nierozważna, jednak przestałam się tym przejmować, bo zauważyłam, że to nie jakaś wielka przeszkoda, a w pewnym sensie może zachęcić do poznania całości. Dlaczego sięgnęłam po tę książkę? Przyznam, iż zainspirowała mnie główna bohaterka. Wyczułam jakieś podobieństwo do Eleanor Oliphant. Może kojarzycie tę postać? Jeżeli tak, to raczej się ze mną zgodzicie. Opis i szata graficzna również miały spory wpływ na wybór, więc zaryzykowałam. Właściwie, nie mogę narzekać. Nie jest to lektura wybitna, lecz spędziłam nad nią miły czas, zaciekawiła, spełniła swoją rolę. Poszukam poprzedniego tomu, jego recenzje wydają się być dobre. Z przyjemnością skompletuję wszystkie części, a z tego, co wyczytałam, to do tej pory pojawiło się ich w sumie sześć. Styl autorki charakteryzuje duża lekkość. Nie znajdziemy tu przedłużanych opisów, rozwlekania każdego fragmentu. Akcja toczy się szybkim rytmem, nie sposób złapać się na ziewaniu. Sądzę, że każdy miewa momenty, gdy ma ochotę spędzić wieczór w spokojnej atmosferze. Przyjemna lektura. Przewidywalna, ciężko mi stwierdzić, czy należy zaklasyfikować to w kategoriach wad. Świadomość dalszego ciągu nie odebrała mi radości z czytania, śledziłam fabułę z zainteresowaniem. Aczkolwiek rozumiem, iż osoby rozmiłowane w powieściach podobnych do tej, mogą czuć jakiś niedosyt. Istnieje szablon, którym kierują się pisarze, prosty do wychwycenia. Jednak nie trzeba na siłę szukać oryginalności, jeżeli może to zaszkodzić. Praca Frankie jest związana z branżą ślubną, co uznałam za zabawny zabieg, w pozytywnym znaczeniu, oczywiście. Obraca się wokół tego, czym pogardza. Stwierdzam, iż Sarah Morgan umie dobrze operować poczuciem humoru. Jakoś podniosła mnie na duchu, mimo troszkę bajkowej otoczki. Przyjaciele głównej bohaterki i sam Matt są dość wyidealizowani. Zawsze do usług, pełni rad, zrozumienia. Nie uważam, aby tacy ludzie istnieli w realnym świecie, ale pragnę w to uwierzyć. Chyba na tym polega rola postaci na wskroś empatycznych — zdecydowanie sieją ziarenko nadziei. Spodobał mi się zgrabnie wpleciony wątek psychologiczny. Niezbyt nachalny, lecz da się go łatwo zauważyć. W Frankie wiele kobiet zobaczy siebie. Jej problemy w nawiązywaniu relacji wzięły się z trudnego dzieciństwa, lęk przed zbliżeniem do mężczyzny. Poddano ją swoistemu praniu mózgu, matka przerzucała na córkę własne lęki. Dlatego przeszłość ciągle towarzyszy, jak ogon. Stąd ukrywanie za okularami, chociaż Frankie tak naprawdę ich nie potrzebuje. Trochę żałuję, że autorka głębiej nie wniknęła w tę sytuację i jej dalsze konsekwencje, powierzchownie podchodząc do tematu. Ale zdaję sobie sprawę z faktu, iż wówczas mielibyśmy od czynienia z zupełnie inną książką, bardziej obyczajową. „Zachód słońca w Central Parku” to książka zwyczajnie przeurocza. Ujmująca. Z pewnością wzbudzi uśmiech na Waszej twarzy. Prosta, lecz nie prostacka, idealna na wolne popołudnie, gdy pragniemy się odstresować. Myślę, że powieści w takim stylu potrafią zauroczyć. Wzruszające, zabawne, sporo w nich dobrych refleksji. Wyczekana filiżanka smacznej herbaty, zasłużony relaks z Sarah Morgan. Recepta na udane chwile!
Pozycja została dodana do koszyka.
Jeśli nie wiesz, do czego służy koszyk, kliknij tutaj, aby poznać szczegóły.
Nie pokazuj tego więcej
SOWA OPAC :: wersja 6.4.1 (2024-11-08)
Oprogramowanie dostarczone przez SOKRATES-software.
Wszelkie uwagi dotyczące oprogramowania prosimy zgłaszać w bibliotece.
Historia zawarta w książce dotyczy nie tylko miłości. Przedstawia ona przemianę młodej dziewczyny, Frankie, która uciekła z rodzinnego miasta do Nowego Jorku. Tam, pod wymyśloną przez siebie przykrywką wśród obcych ludzi próbuje udawać kogoś kim nie jest. (...) Frankie jako nastolatka została obarczona przez rodziców ogromnym brzemieniem w postaci opieki nad zrozpaczoną matką i ukrywaniem kłamstw ojca, dodatkowo jej całkowicie zaniżona samoocena sprawia, że dziewczyna z niesmakiem spogląda na zakochane pary i szczęśliwe małżeństwa. Uważa, że każdy, nawet najlepszy związek prędzej czy później się rozpadnie. Jednak tym wszystkim wyznawanym przez nią wartościom zaprzecza to, co czuje do Matta. Do wieloletniego przyjaciela, który odwzajemnia jej uczucie. Bariera, którą Frankie przez lata budowała z pomocą matki, z każdą chwilą spędzoną z mężczyzną staje się coraz mniejsza. A przedstawione jest to w bardzo dokładny, subtelny sposób. Autorka nigdzie się nie śpieszy, akcja toczy się powolnym, ale nienużącym tempem. Jest tutaj idealnie budowany schemat przemian w umyśle głównej bohaterki. Obok życia uczuciowego Frankie, mamy też jej sferę zawodową, która ma na nią duży wpływ. Wraz z przyjaciółkami prowadzi biznes ślubny, przygotowuje wiązanki i stroją sale ślubne. Sarah Morgan zwraca naszą uwagę na to, że często wspomnienia są naszymi głównymi ograniczeniami, które nie pozwalają nam iść dalej. Notorycznie wmawiamy sobie wiele rzeczy, które istnieją tylko w naszych głowach, a jednak mają one negatywne oddziaływanie na to co czynimy. Jako ludzie mamy skłonności do zamykania się na świat, na inne osoby, tylko dlatego, że w minionych latach zostaliśmy skrzywdzeni, a to z kolei ma wpływ na to, że szczęście, które mamy tuż obok siebie nam umyka, niezauważone. Czasem warto się zatrzymać, popatrzeć obiektywnie na swoje życie i przemyśleć, czy robimy wszystko w zgodzie ze sobą, czy nieustannie próbujemy zaspokoić pragnienia innych osób. W książce "Zachód słońca w Central Parku" nie mamy przedstawionych historii tylko Matta i Frankie, poznajemy również losy ich przyjaciół, najbardziej zaskoczyło mnie wprowadzenie postaci Roxy, która przeszła o wiele więcej niż nasza główna bohaterka, i to właśnie dzięki tej kobiecie nastąpi przełomowy moment w życiu Frankie.
"Zachód słońca w Central Parku" to niewielkich gabarytów książka o wielkiej treści. Nie ma w niej niespodziewanych zwrotów akcji, nie wiadomo jakiej dynamiki, ale ma w sobie coś co mnie zauroczyło. Prostota i ciekawi bohaterowie to główne cechy, które sprawiają, że mogę Wam polecić tę pozycję.
Przeczytałam drugą część tego cyklu, (...) bo byłam pewne, że książki nie są ze sobą powiązane. Dopiero teraz spostrzegłam, że bohaterką pierwszej części - "Bezsenność na Manhattanie" jest Paige, najlepsza przyjaciółka Frankie. Cóż, cieszę się, że książki nie są ze sobą aż tak powiązane i dzięki temu, nie miałam żadnych problemów w czytaniu. Jest to pierwszy plus tej historii :) Na pewno nie możemy oczekiwać, że ta książka będzie bardzo pouczająca, czy nieszablonowa. Tak naprawdę zaczynając tą powieść, wiedziałam, jak ona się skończy. Miała to być historia, która pozwoli mi się zrelaksować oraz miło spędzić z nią czas i nie zawiodłam się. Dodatkowo, momentami się uśmiałam i całe moje wrażenie jest pozytywne.
Bardzo podobały mi się "złote myśli" bohaterów wypisane przed każdym rozdziałem. Czasami były humorystyczne, momentami miałam wrażenie, że już je gdzieś słyszałam, ale dało mi to poczucie lepszego poznania bohaterów. I miałam dowody na to, że Frankie naprawdę widzi świat raczej w ciemnych kolorach, a jej przyjaciółka Eva to ogromna romantyczka.
Jak już wcześniej wspominałam, książka jest przewidywalna, ale mam wrażenie, że od początku miała taka być. Autorka postanowiła skupić się na miłości, która powstała z przyjaźni i myślę, że to całkiem ciekawy temat. Dodatkowo wplotła w swoją historię inne wątki, które nie były aż takie radosne. Mam tutaj na myśli życie Roxy, która została sama z małym dzieckiem i musi zacząć sama radzić sobie w życiu. Wydaje mi się, że to był dobry pomysł, aby pokazać trochę goryczy w tej historii i mnie to zadowala.
Tak naprawdę sięgnęłam po tę książkę ze względu na akcję, która toczy się w Nowym Jorku. Lubię to miasto i mam nadzieję, że kiedyś je zobaczę na własne oczy, jednak w tej historii kluczowym miejscem był Central Park, który mógł być lepiej opisany. Czuję lekki niedosyt, bo cały czas w powieści podkreślano, że bohaterowie idą do Central Parku, ale jego opisu zbyt wiele nie było. Tak naprawdę mógł to być każdy jeden park. Natomiast autorka skupiła się na opisie Puffin Island i tutaj poczułam wyspiarski klimat, a nawet słyszałam szum fal i piasek pod nogami. Także to zdecydowanie działa na korzyść książki :) Zawiodłam się jednak na głównej bohaterce, Frankie. Poznajemy ją jako twardą, niewierzącą w miłość kobietę, a mam wrażenie, że jej zmiana zaszła zdecydowanie zbyt szybko. Myślę, że na osobę, która nigdy nie wierzyła w miłość, zbyt szybko uległa urokowi Matta. I chociaż próbowała udawać przed innymi, że cały czas jest taka sama, to jednak my, czytelnicy, znając jej myśli, wiemy, że tak naprawdę "wpadła" już na pierwszym spotkaniu. Zdecydowanie za szybko.
Jeśli chodzi o kreacje innych bohaterów to nie mam im nic do zarzutu. Czasami zachowywali się zbyt idealnie i to na pewno czuło się w tej książce, że jest zbyt wyidealizowana, ale myślę, że sięgając po tą książkę jesteśmy na to przygotowani. W każdym razie ja byłam, więc nie odczuwam tutaj żadnego zaskoczenia.
Moja ocena książki: 6/10 Spędziłam z tą historią naprawdę dobry czas. Mogłam na chwilkę pomieszkać w Nowym Jorku, z czego bardzo się cieszę i jestem zadowolona z tej książki. Wiadomo jest to raczej książka dla romantyczek, lubiących czytać o miłości, które nie mają nic przeciwko schematom. Mimo wszystko polecam. W szczególności po wyczerpującej pracy :)
Frankie jest bardzo konkretnym człowiekiem. Kompletnie nie wierzy w romantyzm, wieczne zakochanie. Śluby ją denerwują. Bywa oschła, nie lubi wylewności. (...) Lecz to pozory. Jej wnętrze kipi od emocji, które narastają w niej już od lat. Jako nastolatka przez wiele ciężkich sytuacji. Rozwód rodziców, opieka nad załamaną matką. To odcisnęło duże piętno na młodym umyśle. Dziewczyna trzyma wszelkich adoratorów na dystans. Mimo specyficznego charakteru, ma przyjaciółki. Brat jednej z nich, Matt, okazuje Frankie szczególne uznanie. Znają się od dzieciństwa i lubią. Właśnie — czy tylko „lubią”? Matt jest cierpliwy i wie, że miłość wymaga poświęceń. Natomiast Frankie ciągle walczy ze swoimi demonami, próbując rozbić mur, który budować pomogli jej rodzice. Jakie są szanse, aby tych dwoje skutecznie zawalczyło?
Uwaga, pora na odrobinę klasyki z mojego własnego gatunku. Po raz kolejny rozpoczynam przygodę z jakąś serią, ale od środka. Jestem dość nierozważna, jednak przestałam się tym przejmować, bo zauważyłam, że to nie jakaś wielka przeszkoda, a w pewnym sensie może zachęcić do poznania całości. Dlaczego sięgnęłam po tę książkę? Przyznam, iż zainspirowała mnie główna bohaterka. Wyczułam jakieś podobieństwo do Eleanor Oliphant. Może kojarzycie tę postać? Jeżeli tak, to raczej się ze mną zgodzicie. Opis i szata graficzna również miały spory wpływ na wybór, więc zaryzykowałam. Właściwie, nie mogę narzekać. Nie jest to lektura wybitna, lecz spędziłam nad nią miły czas, zaciekawiła, spełniła swoją rolę. Poszukam poprzedniego tomu, jego recenzje wydają się być dobre. Z przyjemnością skompletuję wszystkie części, a z tego, co wyczytałam, to do tej pory pojawiło się ich w sumie sześć.
Styl autorki charakteryzuje duża lekkość. Nie znajdziemy tu przedłużanych opisów, rozwlekania każdego fragmentu. Akcja toczy się szybkim rytmem, nie sposób złapać się na ziewaniu. Sądzę, że każdy miewa momenty, gdy ma ochotę spędzić wieczór w spokojnej atmosferze. Przyjemna lektura. Przewidywalna, ciężko mi stwierdzić, czy należy zaklasyfikować to w kategoriach wad. Świadomość dalszego ciągu nie odebrała mi radości z czytania, śledziłam fabułę z zainteresowaniem. Aczkolwiek rozumiem, iż osoby rozmiłowane w powieściach podobnych do tej, mogą czuć jakiś niedosyt. Istnieje szablon, którym kierują się pisarze, prosty do wychwycenia. Jednak nie trzeba na siłę szukać oryginalności, jeżeli może to zaszkodzić.
Praca Frankie jest związana z branżą ślubną, co uznałam za zabawny zabieg, w pozytywnym znaczeniu, oczywiście. Obraca się wokół tego, czym pogardza. Stwierdzam, iż Sarah Morgan umie dobrze operować poczuciem humoru. Jakoś podniosła mnie na duchu, mimo troszkę bajkowej otoczki. Przyjaciele głównej bohaterki i sam Matt są dość wyidealizowani. Zawsze do usług, pełni rad, zrozumienia. Nie uważam, aby tacy ludzie istnieli w realnym świecie, ale pragnę w to uwierzyć. Chyba na tym polega rola postaci na wskroś empatycznych — zdecydowanie sieją ziarenko nadziei.
Spodobał mi się zgrabnie wpleciony wątek psychologiczny. Niezbyt nachalny, lecz da się go łatwo zauważyć. W Frankie wiele kobiet zobaczy siebie. Jej problemy w nawiązywaniu relacji wzięły się z trudnego dzieciństwa, lęk przed zbliżeniem do mężczyzny. Poddano ją swoistemu praniu mózgu, matka przerzucała na córkę własne lęki. Dlatego przeszłość ciągle towarzyszy, jak ogon. Stąd ukrywanie za okularami, chociaż Frankie tak naprawdę ich nie potrzebuje. Trochę żałuję, że autorka głębiej nie wniknęła w tę sytuację i jej dalsze konsekwencje, powierzchownie podchodząc do tematu. Ale zdaję sobie sprawę z faktu, iż wówczas mielibyśmy od czynienia z zupełnie inną książką, bardziej obyczajową.
„Zachód słońca w Central Parku” to książka zwyczajnie przeurocza. Ujmująca. Z pewnością wzbudzi uśmiech na Waszej twarzy. Prosta, lecz nie prostacka, idealna na wolne popołudnie, gdy pragniemy się odstresować. Myślę, że powieści w takim stylu potrafią zauroczyć. Wzruszające, zabawne, sporo w nich dobrych refleksji. Wyczekana filiżanka smacznej herbaty, zasłużony relaks z Sarah Morgan. Recepta na udane chwile!